piątek, 26 marca 2010

Dobra wiadomość

Klej Magic łączy również tkaninę ze szkłem.




sobota, 20 marca 2010

Mały tutorial - jak na kilku drutach zrobić rurę

Czyli np. rękaw bez szwu, getry, wstęp do skarpetki...

Jak większość rękodzielniczych rzeczy okazało się to banalne, tylko KTOŚ MUSIAŁ POKAZAĆ. Popstrykałam więc fotki. Zostało mi pokazane, może komuś się teraz przyda. Mam nadzieję, że zdjęcia są wystarczająco łopatologiczne.

Trzeba mieć tzw. druty do robienia skarpet, kupuje się je po 5 w opakowaniu, można robić przy pomocy wszystkich pięciu albo tylko czterech, jak ja tutaj. W Lidlu są akurat teraz za ok. 4 zł, w sklepach widziałam za 7, za 12...

Zaczynamy. Najpierw nabieramy ileś tam oczek. Ja nabrałam tylko 10, bo chciałam mieć małą rurkę. (Osobiście zaczynając dzieło na drutach robię łańcuszek szydełkiem, potem wkładam drut w oczka. Wychodzi równiutko:P Jeśli ktoś nabiera oczka metodą klasyczną, powinien przerobić sobie najpierw jeden rządek normalnie.)

Teraz bierzemy drugi drut i zaczynamy robić, jakby nigdy nic.

Po przerobieniu ok. 1/3 - nie musi być idealnie równo, ja jak widać przerobiłam trzy - bierzemy TRZECI drut i robimy kolejną 1/3. Drugi drut zwisa sobie spokojnie, nie przeszkadza.

Otrzymujemy takie coś:

Resztę, jak łatwo się domyślić, przerabiamy kolejnym, CZWARTYM drutem i mamy takie coś jak na zdjęciu poniżej. Jeden drut nam się zwolnił.

Teraz następuje najbardziej dramatyczny moment, decydujący o wszystkim. Układamy sobie robótkę tak, by zamknąć okrąg, innymi słowy: by pierwsze oczko było blisko ostatniego:

...w to pierwsze wkładamy zwolniony dopiero co drut i przerabiamy normalnie te trzy:


Zwolni nam się kolejny drut, którym przerabiamy analogicznie następną dawkę oczek. I tak ciągle. Pod drutami zaczyna nam wyrastać RURKA.

Jeśli ktoś załapał, zwężanie i rozszerzanie oraz dzierganie jakimś wzorem - ściągaczem, ryżem - nie jest żadnym problemem.

Oczywiście, jak to w takich przypadkach bywa, wpadłam w nałóg. W najbliższym poście pokażę, co mi się uda zdziałać.

poniedziałek, 15 marca 2010

Zainspirowana, zaskoczona

Troszkę inspiracji dzisiaj.
Trafiłam na książkę dla dzieci Jana Twardowskiego i pożyczyłam ją ze względu na wspaniałą oprawę graficzną. Teksty ilustrują pacynki z pracowni Hanny Kośmickiej, niestety - dla mnie - pracownia ta znajduje się aż w Gdańsku. Artystka projektuje pacynki (do ubrania na łapę) i malutkie palcynki.
Postaci mają wyraźną osobowość, są współczesnymi ludźmi, jakich widzimy na ulicy. Osiągnięte jest to za pomocą stosunkowo prostych środków, króluje pomysł i obserwacja świata, jak sądzę.

Książka trafiła na moją listę "do kupienia", jak i dwie pacynki ze sklepu pani Kośmickiej... Może zrobię kiedyś zainspirowane jej twórczością laleczki do użytku domowego. Projekt TEATR mam już od dłuższego czasu w głowie (zrobienie teatrzyku dla synka, jak zakuma o co chodzi, wyprawa do prawdziwego), gorzej z realizacją.

Najbardziej zaintrygowała mnie postać dziewczyny w swetrze. Tu siedzi z kolegą i czyta Byrona po francusku (!?), udając najwyraźniej, że to jakieś fajne, stare wydanie Biblii:)

Jest i Pippilotta, i sporo osób innych ras (nie pokazałam Eskomosów i Azjatów), i palcynka - uboga z dziewiętnastowiecznej powieści:






Nie przepadam za tekstami ks. Twardowskiego dla dzieci. W przeciwieństwie do wierszy "dla dorosłych", prostych i skondensowanych niczym haiku, te są okropnie przegadane i chaotyczne. Za dużo też w nich, jak na moje słabe nerwy, udręczonych noszeniem siatek (sic!) mam, które trzeba całować w rękę; dobrych uczynków polegających na podaniu babci okularów, jak i zwykłego księżowskiego ględzienia. Dlaczego? Brak szacunku dla małego adresata wykluczam całkowicie. Traktuję to jako swoiste signum temporis - ksiądz miał swoje lata i patrzył z ich perspektywy.

Przypadkowo trafiłam na artykuł o jego mieszkaniu okraszony rewelacyjnymi wierszami dla dorosłych. Okazuje się, że było pełne kolorowych bibelotów, figurek, niekiedy naprawdę ładnych, ale ich ilość uniemożliwiłaby mi korzystanie z pokoju... Zaskoczyło mnie to. Spodziewałam się raczej ascetycznej celi, ha ha ha... Z tego co zrozumiałam, można je zwiedzać. Nie omieszkam.

Ten "uparty osiołek" jest do mnie bardzo podobny, choć nie ten kolor włosów...:)