Oglądając skandynawskie blogi wnętrzniarskie jestem coraz dalej od powszechnych nimi zachwytów. Jakoś tak głupio, jak Skandynawki nie-Dunki naśladują Dunki, a te - Francuzki z Prowansji. I dziwnie wygląda kopia prowansalskiego stylu w mroźnej Północy - rozumiem jednakże, że ktoś chciałby taki dom mieć i cóż, że jest sam ze Szwecji. To jeszcze jednak pikuś.
Często gromadzenie starych przedmiotów przybiera dziwne rozmiary, trzeba mieć naprawdę ogromny dom (OK, mają), ale i on w pewnym momencie staje się przeładowany i zaprzecza sam sobie (że niby staroświecka prostota). Świetnie oddaje to tytuł przesympatycznego, autoironicznego postu: "Kto ma więcej przedmiotów w chwili śmierci, wygrywa!" (wrzucę linka, jak tylko go dorwe znowu!).
Ale najbardziej powala mnie coraz częstsze niszczenie przedmiotów: zmasakrowane białą farbą zabytki, tutki zapachowe zrobione z kart starych kościelnych śpiewników... z komentarzem, że to jakaś stara książka z pchlego targu...To ostatnie może najbardziej mnie porusza, bo sama zbieram śpiewniki.
Do tego dochodzą sprawy znane i z naszego podwórka - abstrakcyjne ceny postarzanych przedmiotów, złachanych na "przedwojenne" misiów... prostych, drewnianych klocków, do któych wykonania nie potrzeba szczególnie dużego wkładu czegokolwiek... i innych zabawek przypominających stare, np. głupiego bączka.
Żeby nie było, lubię starocie i jestem może nawet za maniakalnie zafascynowana związkami z przeszłością. Białą farbę też lubię, na meblach, bo się wtedy nie narzucają, a taka jest w końcu ich rola; na innych przedmiotach, bo pasują wtedy do wszystkiego. Ale przesada we wszystkim chyba na dobre nie wychodzi. Obserwacje, ile pięknych rzeczy poległo, bo były nie dość "shabby", polecam wnikliwym czytelniczkom Skandynawek. Ile pieniędzy zostało wydane na coś, co udaje jakieś, a mogłoby kosztować o 2/3 mniej - chyba każda z nas wie...:)
No jednym słowem odkryłam i na wzorcowej dla wielu Północy drugie oblicze sielskiego vintage. Bezmyślne, niszczycielskie, często sztampowe.
I myślę sobie ostatnio, że tysiące domów będą wyglądały potem tak samo. I że jak będę miała własny, duży domek (he, he, he), to będą w nim oczywiście starocie, ale przemieszane z nowoczesnymi sprzętami i mające funkcje praktyczne. Coś podobnego widziałam nawet w realu, w domu dziadków mojego przyjaciela - obok badziej niż nowoczesnych urządzeń szafa (ich własnej pra pra...) z XVII wieku, w niej normalne ciuchy. Między talerzami z Ikei plączą się jakieś przedwojenne. Schody skrzypią, cholernie na nich zimno, dociera się nimi do pokoju z super nowoczesnym ogrzewaniem. No fajnie było... (Gratuluję serdecznie tym, którzy się tu doczytali.)
By odreazgować, zrobiłam se takie coś:
Po namaczaniu przez noc w esencji herbacianej obleśnych, ślubnych różyczek o bilącej po oczach bieli...
Zrobiłam pudełeczko... wiem, że poplamione... to nic, bo to raczej taki wygłup...
... które z góry wygląda tak:
Jak ma zawsze i wszędzie trącić myszką, to czemu nie?
A teraz mini-konkurs z mini-kraftową nagrodą: co jest w pudełku? Podpowiedź: Napis nie wprowadza w błąd. Jest to jeden przedmiot należący do mężczyzny. Mógłby spokojnie należeć do kobiety, ale tak się zdarza dużo, dużo rzadziej. Jak nie jest w pudełku, to straszy gości, którzy nie wiedzą, co to jest. :) Bardziej zaciemnić nie mogłam;) Przyznaję, zadanie jest trudne...:)