środa, 8 lipca 2009

Zanim pokażę, co dziergam:)

Przerwa, jaka tu nastąpiła, powoli dobiega końca. Zanim pokażę, co dziergam - a są to raczej części garderoby, zresztą długo nic nie robiłam w tej kwestii i nie było czego pokazywać -jeszcze trochę inspiracji.

Mam taki nabyty za granicą album:


Autor zdjęć, Amerykanin, miał za zadanie udać się w 1938 r. do zapyziałej Europy Wschodniej i porobić zdjęcia, które mogłyby być ilustracjami do katalogu zachęcającego bogatych Żydów z USA do działań charytatywnych w tym regionie. Jako że rok był znamienny, zdjęcia są bezcenne - że się tak brutalnie wyrażę, last minute. Zostały potem pogrupowane wg tematów i ujęte w albumy, a mi udało się zdobyć tylko ten o dzieciach. Ilustracją do zdjęć (tak, nie odwrotnie) są dziecięce piosenki w jidysz podane z nutami i świetnym przekładem angielskim, i z transliteracją na łacinkę obok oryginalnego alfabetu.

Wydawniczy przysmak.

Chwalę się nim jako antidotum na charakterystyczne, świadomie przesłodzone pocztówki z dziećmi z tego okresu; można cenić tą konwencję, ale panuje ona tak niepodzielnie w craftowym świecie, że może już wystarczy?.. Z drugiej strony, nie bardzo widzę poniższe dzieciaki jako bohaterów craftu. Chyba że jakoś bardzo inaczej...

W przeciwieństwie do śmiałego kiczu, wystudiowanych póz i min z pocztówek ci modele często pierwszy raz widzieli obiektyw, poza tym mają inne problemy niż wyglądanie dobrze na zdjęciu i to, jak wyjdą, zdaje się kompletnie ich nie obchodzić. Mój osobisty faworyt to ten z ostatniego zdjęcia.









Jak już wspomniałam, trudno (chyba?) tu o bezpośrednią inspirację. Tak pośrednio te zdjęcia przypominają mi, jak ważna jest naturalność, jaką ma - zapomnianą często - moc.

P.S.
Dziękuję za ciepłe słowa namowy do powrotu na ten blog!

9 komentarzy:

Malska pisze...

Oglądając zdjęcia z tego okresu, zawsze zachwytowi nad pewnym rodzaju piękniem, jakie prezentują, towarzyszy także złość i smutek, że oni w większości na pewno zginęli. Jednocześnie zawsze zachwyca mnie to, że ci ludzie z przeszłości NAPRAWDĘ istnieli, nosili te, a nie inne rzeczy, takie, a nie inne fryzury i bywali w tych miejscach, których my też dziś możemy bywać. Jestem zafascynowana "nierównocześnością równoczesności" Pindera i gdy patrzę na jakieś miejsce, budynek, oczami wyobraźni staram się zobaczyć te wszystkie wieki minione, których te mury były świadkami. (Pinderowi chodziło o coś innego w tej "nierównoczesności...", ale ja to znaczenie sobie trochę "rozciąnęłam" ;) ).
Pozdrawiam i dobrze, że znowu jesteś!

Kankanka pisze...

Wspaniały album!!!!! Cudownie, że takie istnieją! Zazdroszczę oglądania!
I też się cieszę, że jest Twój blog!
Nie powiadomiło mnie o wpisie, stąd taka późna odpowiedź. Może coś w ustawieniach zmieniłaś?

Unknown pisze...

Taki album to prawdziwy rarytas.
Dziękuję,że podzieliłaś się z nami jego zawartością.

Fajnie,że wróciłaś :)

Pozdrawiam.

joanna pisze...

Gdzieś umknął mi ten post...
Ale jest ponadczasowy, zawsze aktualny...

No i czekam na Ciebie, Saruś ;))

I ściskam, ale nie za mocno ;))

Anonimowy pisze...

zdjęcia niesamowite...
rzeczywiście to musi być wyjątkowy album.
a ja chyba nie muszę mówić, jak bardzo się cieszę z tego, że znowu jesteś;)
trochę się zaczynałam bać, że już się nie pojawisz nigdy i nie będę mogła tobie przekazywać wyróżnień:)

absence pisze...

Mają klimat :) Są piękne!

Sara pisze...

Królewno, chyba będę musiała zabrać się za tego Pindera:) Też tak mam z domami i miejscami, aż może za bardzo.
Jednym z aspektów starych zdjęć jest to, że wiemy na pewno, że modele nie żyją i to jakoś rzutuje na oglądanie. W przypadku tego typu fotografii ma się nieomal pewność, że zginęli zamordowani, co przesłania inne aspekty (kultura materialna, doznania estetyczne). Z drugiej strony chciałabym myśleć o nich jak o żywych, przynajmniej na tym zdjęciu, w tej konkretnej sytuacji. Te dzieciaki najwyraźniej mają silną, wyraźną osobowość! Też mnie schlag trafia, że pozbawiono mnie takich sąsiadów.

Kankanko, Joanno - to system coś pomylił w datach, ja puściłam to przedwczoraj.

Miło mi, że wracacie mimo przerwy. Dziękuję.

Malska pisze...

Pinder, w oryginale to brzmi:"Die Ungleichzeitigkeit des Gleichzeitigen" (ale to nie jest tytuł dzieła, po prostu wprowadizł taki termin, w którym ja osobiście jestem zakochana i uważam za genialny :] - dla przykładu np. miasto jest różne dla ludzi pochodzących z różnych środowisk, a żyją w nim równocześnie; równocześnie jest bieda i bogactwo itp.). Pozdrawiam :)

Sara pisze...

Ja mam prywatną teorię "sera z dziurami" powstałą z obserwacji Wrocławia: wszyscy ludzie chodzą po "serze", części wspólnej, a tu i ówdzie trafiają się "dziury", w które może wpaść ktoś, kto o nich wie i znaleźć się w zupełnie innym świecie. A potem wyjść i jakby nigdy nic pojechać do domu używając znowu części wspólnej (np. linii tramwajowej). A te dziury to najczęściej np. klub jakiejś mniejszości, ale i sklep przyciągający maniaków czegoś itp. Czasami gdzieś w bramie czai się dziura do zupełnie innej kultury (jak w Alicji po drugiej stronie;), tylko nie każdy o tym wie. Czasami wpada w dziurę ktoś, kto o niej nie wiedział i takie wpadki są chyba najfajniejsze!