niedziela, 14 grudnia 2008

Po linii najmniejszego oporu


Po raz tysięczny piętnasty przeczytałam, że "advent is such a busy time" i zobaczyłam morze, czy może falę powodziową ozdób (niekiedy bardzo ładnych) na zagranicznych głównie blogach - dałam się zresztą tej fali porwać i zaczęłam przygotowywać to i owo, ale nagle stwierdziłam, że - NIE. Niemniej dekoracje chciałam jakieś mieć, głównie ze względu na gości, by im było miło. (Mi samej wystarczyłyby dwa-trzy serducha wiszące tu i tam, no ale nie jestem sama:)

Mama akurat podcinała iglaki.

Pierwsze zdjęcie będzie też pocztówką, jest na nim miejsce na napisanie tekstu. Adventkranz mam z powtykanych w styropian gałązek, świeczki osadzone w dziurach, całość leży na talerzu, biała wstążka maskuje niedociągnięcia i przytrzymuje odstające gałązki. Gałązki przytrzymują jako tako świeczki.

Choinka orze jak może.
Głównym w tym roku jej zadaniem jest bycie bezpieczną. Nie da się jej ściągnąć na siebie i potłuc bombek.
Jej super zaletą jest to, że jest przenośna! Była już nawet w łazience, i tam mi sie prawdę mówiąc najbardziej podoba, ale nie przesadzajmy.



Dzbanek jest zabytkowy, jest jednym z naczyń, w którym rodzina babci i dziadka wiozła jedzenie podczas przesiedlenia ze Lwowa. Inne to garnki i jakby mini kociołki z takiej samej kamionki.

Pewnie, że chciałabym siedzieć pod gigantyczną choinką z Syberii, jak z dekoracji do "Dziadka do orzechłw", i rozpakowywać prezenty (nie za bardzo jednak chciałoby mi się tą choinkę ubierać...) I żebym do kompletu miała wielką salę z odległymi kątami ginącymi w mroku i oknami do sufitu... No ale skoro nie mam...
Powiem wręcz, z pełną świadomością: ta "choinka" zaspokaja w 100% moje potrzeby. Czuję się z nią bezpiecznie i dobrze.

A ze ścinków takie coś... obwiązałam malutkimi gałązkami lampki z IKEA i mam podświetlane krzaki. Fajny efekt, choć nie świecą wyraźnie. Tylko te cholerne kabelki widać...

7 komentarzy:

Malska pisze...

My ze względu małej przestrzeni często miewaliśmy po prostu gałązki choinkowe. Ale to nie to samo... W tym roku będzie choinka, stoi już u rodziców na balkonie i w niedziele zląduje u mnie :)

A, btw, polonista kiedyś nam pwoeidział, że mówienie "po najmnijeszej linii oporu" jest błędne. Poprawnie jest "po linii najmniejszego oporu"... :)

Sara pisze...

Masz absolutnie rację z tym oporem, dobrze, że mi zwróciłaś na to uwagę! Myślę, że ta "moja" wersja jest już frazeologizmem i jako taki jakoś "ujdzie". Nie chcę już zmieniać tytułu, ale mówić już tak nie będę...:P Dzięki! :*

Sara pisze...

...nie wytrzymałam...:)

Malska pisze...

Właśnie widzę ;)

alda pisze...

u ciebie jest bardzo wygodnie!
pozdrowienia
alda

festoon pisze...

Mówiłam już,że będzie cudna ta choina,no i jest.Jak ja to lubię-im prościej,tym lepiej.
A choinka-gigant,to moje nadal niespełnione marzenie z dzieciństwa,kiedyś je w końcu spełnię,bo ile można nosić w sobie niespełnione marzenie sprzed jakichś dwudziestu,dwudziestu pięciu lat?;)

Sara pisze...

Podejrzewam, że można jeszcze dłużej...:/

Fajnie, że się komuś podoba, większość patrzy na nią jak na kupkę nieszczęścia, a wisienką na torcie było stwierdzenie, że jest z jałowca, który jest trujący i śmierdzi kocimi sikami...:D Odrzekłam, że nie zamierzamy jej jeść...:)))))
Ja tam czuję tylko żywicę:P
Mi z nią zaś bardzo dobrze, przenoszę ją za sobą i sobie "pod" nią siedzę! Kawka te sprawy.